13 stycznia 2013

Rozdział 1


Rozdział 1
Pokój
-Sto lat sto lat! Niech żyje, żyje nam! – usłyszałam głośnie śpiewanie. Otworzyłam leniwie jedno oko, i zauważyłam wiele par oczy skierowanych w moja stronę. Byli ty chyba wszyscy, którzy pracowali w tym domu. Moja pokojówka – Dorotha, oraz jej mąż a zarazem nasz lokaj – Arthur, kucharz Paolo, oraz wiele, wiele innych osób.
- Wszystkiego najlepszego, panienko – zwrócił się do mnie jedna z osób pracujących w kuchni.
- Przecież prosiłam…. – wszyscy dobrze wiedzieli, że nie cierpię gdy mówi się do mnie „panienko”. Nie jestem w niczym lepsza od nich, co z tego że mam więcej pieniędzy…to przecież nie one decydują o kulturze  czy charakterze ludzi.
- Tak, zapomniałem – mężczyzna uśmiechnął się i chwilę potem razem z resztą opuścił mój pokój. Jedyne osoby które zostały do Dorotha i Arthur.
- Mamy coś dla ciebie, kruszynko – odezwała się kobieta, która zawsze mówiła do mnie w tak miły sposób. Tak naprawdę nigdy nie traktowałam tej dwójki jako pracowników, byli dla mnie jak rodzina.
Garderoba
- Nie trzeba było…. – próbowałam się wymigać od przyjęcia prezentu, jednak Arthur wcisnął mi go do rąk, gestem nakazując abym rozpakowała pudełko. Kiedy podnosiłam wieko, moim oczom ukazała się sporych rozmiarów…książka. Po dokładnych oględzinach zorientowałam się że jest to album ze zdjęciami, moimi i mojego brata – Chucka. Mimowolnie po policzkach zaczęły spływać mi słone łzy, ponieważ zginął on 2 lata temu. Razem z bratem byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, zawsze mnie wspierał i pomagał w trudnych sytuacjach. Przez bardzo długi okres czasu nie potrafiłam się otrząsnąć i pogodzić z myślą że już go nie ma, a kiedy już było ze mną lepiej, matka zakazała mi robić jedyną rzecz, która mnie z nim łączyła – tańczyć hip – hop. Przewracając kolejne kartki albumu, wspomniałam wszystkie chwile spędzone z nim. Obejrzawszy dokładnie każdą fotografię, zamknęłam album i położyłam go na łóżku, wstała i przytuliłam moich przyjaciół.
Dom
- Bardzo wam dziękuje, to najwspanialszy prezent na świecie.
- Cieszymy się, że Ci się podoba, a teraz wyskakuj z łóżka i na śniadanie – powiedzieli i trzymając się za ręce wyszli z mojego pokoju. Już tyle lat są małżeństwem a zachowują się jak młodzi zakochani…to prawdziwa miłość. Wraz z moimi głębokimi przemyśleniami udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic,  wytarłam ciało ręcznikiem i w szlafroku weszłam do swojej garderoby. Była ona dość duża, ale w porównaniu do wielkości tego…domu? Nie to raczej villa, a może nawet zameczek. W każdym razie jest ogromny. Ubrałam czarne rurki, do tego kremowy luźny sweterek i krótkie białe conversy. Włosy związałam w niedbałego koka, i zeszłam na dół do kuchni. Już z daleka dało się czuć cudne zapachy wydobywające się z tego pomieszczenia.
- Cześć wszystkim – uśmiechnęłam się i pomachałam na przywitanie.
- Na co masz dziś ochotę? – zapytał mnie Paolo.
- Hmmm, możne na…- zaczęłam lecz nie dane mi było skończyć bo do kuchni jak oparzona wpadła Carrie – moja stylistka.  Jest ona bardzo ładną trzydziestoletnią kobietą o czarnych włosach i brązowych oczach.
- Emily! Tu jesteś! Szukam Cię po całym domu! – chciała zabrzmieć groźnie, lecz krótki oddech świadczący o tym że biegła uniemożliwiał jej to.  – Jest  13:00, za 3 godziny zaczną zjeżdżać się goście, a ty jesteś w proszku! Szybko idziemy się szykować.
- Carrie, spokojnie zostały jeszcze 3 godziny, a ja chcę zjeść śniadanie – próbowała wymigać się od dalszego kazania kobiety.
- Dobrze, za 10 minut chcę Cię widzieć u siebie, i ani minut dłużej! – powiedziała i wyszła trzaskając drzwiami.
 - I ani minuty dłużej! – Paolo zaczął przedrzeźniać szatynkę, czym doprowadził do śmiechu wszystkich znajdujących się w kuchni.  - To co Ci zrobić?
- Myślę, że mam czas na kanapkę z serem – zaśmiałam się jeszcze. Chwilę potem kucharz podstawił mi śniadanie, które ze smakiem zjadłam. Następnie skierowałam się do „salonu” mojej stylistki.
- No wreszcie jesteś, ile mogę na ciebie czekać? – zapytała mnie brunetka i nie czekając na odpowiedź, posadziła mnie na krześle. Zaczęły się przygotowania. Najpierw umyła mi włosy, które później spięła w luźnego koka, wypuszczając kilka kosmyków swobodnie. Następnie wzięła się za robienie manicure.
- Coś ty robiła, masz połamane paznokcie – odezwała się Carrie, po godzinie ciszy. – Chyba będę musiała dokleić Ci tipsy….
- Nie ma mowy! Żadnych szponów! Pomaluj je po prostu i wystarczy – oburzyłam się.  Kobieta zabrała się za swoją robotę i nie odezwała przez następną godzinę. Kiedy moje dłonie wyglądały już wystarczająco ładnie, przyszedł czas na makijaż.
- Wiem, że nie lubisz mocnego makijażu, więc pomalujemy tylko lekko oczy, zgoda?
- Rób co chcesz…. – odezwałam się i odpłynęłam w przemyślenia z których wyrwała mnie Carrie. Cały czas nie potrafię zapomnieć o tym chłopaku – Harrym. Jego przystojniej twarzy, o tym jak mi pomógł….kto wie co by się stało gdyby się nie zjawił.
- Już, jesteś gotowa. Idź się ubierz, za pół godziny zaczną się zjeżdżać goście – po raz kolejny z moich rozmyślań wyrwała mnie Carrie.  Spojrzałam w lustro, i musze przyznać  że wyglądałam  dość dobrze, a nawet bardzo dobrze.
- Dziękuje – przytuliłam kobietę i wyszłam z pomieszczenia.  Zachciało mi się pić więc, skierowałam się do kuchni, kiedy już miałam nacisnąć klamkę , ktoś pchnął je z drugiej strony, drzwi uderzyły mnie i upadłam na ziemie.
- Och, przepraszam najmocniej, nie chcia….Emily? – podniosłam oczy żeby zobaczyć kto mnie „staranował” i doznałam szoku, pierwsze co zobaczyła do burza brązowych loków, a gdy chłopak podniósł głowę, zauważyłam piękne zielone oczy i dwa słodkie dołeczki. – Emily, wszystko w porządku?
- Co? A tak, tak wszystko ok. – opowiedziałam lekko skołowana.
- Co ty tu robisz? Też pracujesz jako kelnerka? – zapytał chłopak.
- Nie, ja…
- Emily, szukam cię po całym domu! Nie ma czasu, musisz się przygotować! – nade mną pojawiła się Dorotha i pomogła podnieść mi się z ziemi. Czym prędzej skierowałyśmy się w stronę mojego pokoju, na schodach obejrzałam się za siebie, Harry dalej stał w tym samym miejscy i ze zdziwioną miną patrzył w moją stronę, uśmiechnęłam się i weszłam do mojego pokoju. Na łóżku, leżała długa szaro-złota suknia rozszerzana u dołu, obok niej stały srebrne świecące szpilki i biżuteria pod kolor.
- Muszę się ubrać, zostaw mnie samą – zwróciłam  się do kobiety, ta tylko kiwnęła mi głową i wyszła. Ubrałam przygotowany dla mnie strój i wyszłam z pokoju. Pewnie wszyscy już są, cóż bal czas zacząć…to będzie masakra. Stanęłam na szczycie schodów, a oczy wszystkich skierowały się w moją stronę. Na dole zauważyłam  Arona – mojego byłego chłopaka. Pewnie rodzice kazali mu mnie doprowadzić na salę.  Schodziłam dumnie po jednym schodku, gdy byłam już przy ostatnim chłopak wyciągnął do mnie rękę, chwyciłam ją a on pocałował moja dłoń.
- Emily, przepięknie wyglądasz – powiedział Aron i razem skierowaliśmy się na salę. Tam byli już wszyscy goście, razem z brunetem mieliśmy rozpocząć pierwszy taniec który m okazało się tango. Jedyny problem to taki, że chłopak nie miał zielonego pojęcia o tańcu. Deptał mnie i potykał o właśnie nogi, kiedy już miałam odejść, pojawił się on.
- Odbijany – Harry zajął miejsce Arona i zaczęliśmy posuwać się w rytm piosenki
- Myślałam że tańczysz hip hop – odezwałam się.
- Dobry tancerz, musi być wszechstronny – odpowiedział mi i uśmiechnął się. Po skończonym tańcu, podszedł do nas mój były chłopak i poprosił abym wyszła z nim na spacer. Kiedy byliśmy już w ogrodzie, gdzie nikt nie mógł nas usłyszeć zaczął na mnie krzyczeć.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz że jak się czułem kiedy z nim tańczyłaś?!
- A co Ci do tego? Nie jesteśmy już razem!
- O nie! Nigdy nie zerwaliśmy, więc wciąż jesteś moją dziewczyną i zabraniam Ci takich numerów! – Aron zaczął wymachiwać rękami na wszystkie strony.
- Nie będziesz mi niczego zakazywał! Nie jestem twoją własnością!
- To się jeszcze okaże – chwycił mnie za ręce i pocałował, szybko odepchnęłam  go od siebie i uderzyłam w policzek. – Co się z tobą dzieje?! – zaczął mną potrząsać, próbowałam się wyrwać ale nic z tego.

Harry
Gdzie ona jest? Ta cała Dorotha kazała mi ją znaleźć, jakby to było takie proste. Przechodząc przez ogród usłyszałem krzyki więc szybko skierowałem się w to miejsce. Już z daleka zauważyłem solenizantkę i tego lalusia. Potrząsał nią jak szmacianą lalką, a ona próbowała mu się wykrawać, lecz nie miała wystraczająco siły. Nie mogłem tego tak zostawić, podbiegłem do chłopaka i odciągnąłem go do tyłu.
- Rodzice Cię nie nauczyli dobrych manier? – zapytałem lekko zdenerwowany.
- Znowu ty! Nie wtrącał się, jesteś tylko nic nie wartym służącym! – odpowiedział mi.  Nie zrobiło to na mnie większej różnicy, ma gdzieś jego zdanie. Lecz po chwili, on rzucił się na mnie okładając rękami na oślep. Nie zastanawiając się długo przygwoździłem go do ziemi i już miałam zadać cios kiedy poczułem czyjeś ręce na swoich ramionach.
- Nie, proszę zostaw go – prosiła dziewczyna. Nie wiedzieć czemu, posłuchałem jej i wypuściłem chłopaka z uścisku. A ten jak jakiś tchórz uciekł do domu. – Dziękuje, ja nie….jesteś ranny – odezwała się a ja dopiero teraz poczułem jak cienka stróżka krwi spływa mi po twarzy. – Poczekaj tu, zaraz wrócę – odeszła kierując się w stronę willi, by chwilę potem wrócić z apteczką.
- Nie trzeba było, to nic takiego – próbowałem się wymigać.
- Siedź cicho – upomniała mnie i przykleiła plaster na malutką rankę tuż nad łukiem brwiowym. Następnie wzięła kilka kostek lodu zawinęła je w ścierkę  i przyłożyła do mojego czoła. - Przepraszam to moja wina….. – zaczęła
- Nie, to nie twoja wina – uspokajałem ją.  Dziewczyna patrzyła mi głęboko w oczy, zacząłem powili przechylać się w jej stronę, nasze usta dzieliły milimetry gdy nagle…..
 TO BE CONTINUED

Więc tak, na początku chcę wam podziękować za te wszystkie komentarze, i wejścia. Jest mi bardzo miło że podoba wam się to opowiadanie. Piszcie co sądzicie w komentarzach. Do  następnego <3
ZDJĘCIA NOWYCH POSTACI POJAWIAĆ SIĘ BĘDĄ PRZY BOHATERACH!!!